Bardzo się cieszę, że Born zamknął tę zbędną już dyskusję skoro wszystko zostało napisane, ale kiedy zobaczyłam odpowiedź na mój post to nie mogę się już powstrzymać i wyleję z siebie wszystko co naprawdę myślę o sprawach sercowych poruszanych na forum. Raz a porządnie, raz na zawsze.
Od zawsze byłam przeciwna umniejszaniu komuś w jakimkolwiek problemie. Każdy człowiek ma uczucia i cierpi na swój sposób. Nawet jeśli pięciolatek płacze bo stukł mu się ulubiony kubeczek albo zostawił pluszowego króliczka na przystanku. To jego problem i jego cierpienie, choć dla nas jest śmieszne, bo "to tylko kubek", "to tylko maskotka". Dla niego nie i ten jego ból trzeba uszanować.
Widzisz, Tobie świat się rozpada bo nigdy nie byłaś w związku choć masz 28 lat (o wieku napiszę niżej). Żadne z nas tego nie wyśmiało ani nie zbagatelizowało, wyjaśniliśmy Ci odpowiedzi na Twoje pytania. Dla Ciebie to jest problem, choć próbowaliśmy Ci go wyjaśnić. Powiedziałaś, że ja Cię nie jestem w stanie zrozumieć, bo ja, choć byłam olewana, ignorowana i wykorzystywana przez facetów, jednak ich miałam. To o co mi chodzi? Przecież miałam doświadczenie! Nie ważne jest to, że cierpiałam bo oni mnie nie chcieli albo okazywało się po czasie, że wykorzystywali lub zdradzali?
Na końcu napisałaś, że nie rozumiesz lamentu kobiet, które cierpią rok po rozstaniu. Nie rozumiesz, bo "przecież one kogoś miały więc o co im chodzi"? Nie ma ŻADNEJ różnicy między nami. Między problemem moim, Twoim czy kobiet „lamentujących” rok po rozstaniu. Wszystkie cierpiałyśmy z powodów sercowych. Z samotności, chęci bycia związku, potrzeby dzielenia się swoją miłością. To jest ten sam problem. Nie ma znaczenia czy ktoś miał doświadczenie czy go nie miał. To cierpienie było. A twierdząc inaczej bagatelizujesz ich problemy. Wierz mi, niejedna z tych kobiet wolałaby nigdy nie zaznać miłości i cierpieć z tego powodu niż z powodu zdrady, oszustwa, porzucenia, wykorzystania. Wolałaby marzyć o związku niż zbierać plony w postaci okropnych przekonań o samych sobie, związkach, mężczyznach. Takie relacje fatalnie odbijają się na podświadomości. Dlatego kobiety "lamentują" rok, dwa, trzy. A czasem wybierają samotność zamiast związku.
Dlatego przyciąganie miłości jest w wątku zbiorczym. Bo choć historie są różne, punkt zaczepienia zawsze jest jeden. Miłość. Partner/ka. Związek. Żal. Potrzeba miłości. Złość.Poza tym kompletnie nie rozumiem o co chodzi z tym wiekiem. Kilka dni temu rzuciło mi się w oczy, że w innym wątku ktoś wspominał o zbliżaniu się do 30-tki, a tutaj mamy 28 lat. O co chodzi z tą 30-tką? Dlaczego jest tak demonicznie postrzegana? Czy jeśli ktoś przekroczy ten straszny wiek to ma sobie wykopać grób i się w nim położyć? Po 30-tce nie można wyjść za mąż? Poznać kogoś? Nawet menopauza występuję znacznie później. Naprawdę nie mam pojęcia o co chodzi, mimo że wielokrotnie pisałam przykład mojej znajomej, która po 40-tce poznała swojego męża a w wieku 42 lat została mamą zdrowego dziecka. A nawet jeśli nie byłoby zdrowe to przecież dziecko, człowiek, tak samo jest szczęściem i tak samo zasługuje na miłość. Poza tym jak mają się czuć osoby z forum, które są przed 40-tką, po 40-tce albo nawet po 50-tce (mamy takich). Życie się im kończy? Ja słyszałam, że dopiero się zaczyna. Jedna z użytkowniczek, którą nazwałabym nawet „idolką wątku zbiorczego” (nie złośliwie), ma historię o tym, że poznała męża i szybko zaszła w ciążę bodajże w wieku 33 albo 34 lat. Nie wiem dokładnie, dlatego nie przytaczam nicku. Ten lęki przedtrzydziestkowy to nic innego jak złe przekonania. Wszystko sprowadza się tu do przekonań. Bojąc się trzydziestki sama staczasz walkę z czasem. Chcesz jeszcze bardziej bo „jesteś już stara”. Pojawia się jeszcze większe parcie i frustracja. Kobiety mają zaraz wizję dziecka z zespołem Downa i przekwitanie. Spokojnie! Można mieć nawet 16 lat i stracić jajniki albo macicę. Nie znacie dnia ani godziny. Więc wyluzujcie i przestańcie myśleć o wieku. Czy to naprawdę ciężko zrozumieć, że to nic innego jak bieganie w kółko jak chomik w kołowrotku. Gonicie coś, co same zabijacie, a potem dziwicie się, że tego nie ma więc pewnie PP nie jest spójne. No właśnie PP jest spójne jak cholera. Nie trzeba być ekspertem by to zobaczyć.
Tak jak wspomniałam, jestem przeciwna umniejszaniu czyichś problemów. Ale są takie życiowe sytuacje, które weryfikują poziom cierpienia i uczą nas czasem odporności na jeszcze większy ból, niż ten, który do tej pory uważaliśmy za największy (lub chociażby duży).
Nie udzielałam się na forum od listopada, starałam się odciąć od cudzych emocji. Część osób pisała do mnie o różne porady prywatnie, prośby itp. Ja nie odpisywałam. Bo cierpiałam. Wszystkie problemy typu praca, miłość, rzucenie przez faceta były mi dalekie i malutkie w stosunku do tego co ja czułam.
Straciłam ciążę. Upragnioną, wymarzoną, planowaną, udaną już w pierwszym cyklu starań. Straciłam dziecko. Małe serduszko postanowiło przestać bić. Kiedy dowiedziałam się, że nie żyje, jeszcze dwa tygodnie chodziłam z nim w brzuchu, bo lekarze najpierw chcieli spróbować wywołać poronienie tabletkami. Byłam osłabiona, krwawiłam, ale nie poroniłam. Moje dziecko, mój malutki Aniołek, choć nie żyło, trzymało się mnie cały czas. Aż w końcu, w marcu, wylądowałam na zabiegu. Mało kto potrafi wczuć się w to, co ja czułam kiedy w szpitalu proponowali mi opcje pochówku i pomoc psychologa. Na salę wjechałam w ciąży, uśpili mnie... Po 20 minutach wyjechałam bez dziecka. Już nie byłam w ciąży. Mimo tego, że słyszę wiele słów współczucia, NIKT nie zrozumie co czułam i co czuję, jeśli sam nie stracił dziecka lub nie jest matką. NIKT. Wolałabym do końca życia być rzucaną przez faceta niż czuć to co czułam. Mam najwspanialszego mężczyznę na świecie. To on był przy mnie i trzymał mnie kiedy dosłownie wyłam z bólu duszy. To nawet nie był płacz.
A wiecie co jest najciekawsze? NIGDY nie zwątpiłam w PP. Nie zaczęłam jak narkomanka przeszukiwać forum i wracać do książek. Nie potrzebowałam tego, bo jestem świadoma i pewna PP. Nie jęczałam, że coś poszło nie tak, że ja w czymś zawaliłam, że PP nie ma albo „Wszechświat mi zrobił na złość” (a tfu!). Nie było mi łatwo się z tym pogodzić, ale rozumiałam to. W życiu są dobre i złe chwile. Jest nowe życie i jest też śmierć. Zawsze tak było i będzie, nawet jeśli poznasz PP na 100%. I o tym też pisałam nie raz - jeśli zna się PP, też będą spotykały Cię przykre wydarzenia. Bo takie jest życie. Musisz je poznać, by bardziej doceniać te dobre kiedy będą. Umarło nienarodzone dziecko. Dlaczego spotkało to Scarlett, która niby jest taka dobra w PP? Bo dziecko od poczęcia ma duszę. Mając duszę, ma wybór. Jasne, że zastanawiałam się dlaczego tak się stało. Ja byłam absolutnie zdrowa, miałam zdrowa dietę, rzuciłam kawę, miałam najlepszych lekarzy. Dopiero kilka dni temu pomyślałam, że moje dziecko dobrze wybrało. Szerzy się epidemia, wiele kobiet ma utrudniony dostęp do lekarzy, znajomej mojej mamy odmówili KTG, samotne porody, zamykane szpitale, pozamykane sklepy.
Tak wybrało. Ale jeszcze się z nim spotkam. Mówi się, że
"Nienarodzone dzieci nie odchodzą... one tylko zmieniają datę swojego przyjścia na świat". Wiem więc, że przyjdzie w odpowiednim momencie. To zaleta duszy - ona nigdy nie umiera. I zawsze ma wybór. Choć u dzieci niemal wszystko zależne jest od rodzica, ono jest wolne, ma wolną wolę i może wybierać. Jak każdy człowiek. Jak nasze mamy, ojcowie, babcie, dziadkowie, rodzeństwo, przyjaciele.
A ja? Poczekam. Bo już je kocham. A w PP jestem zajebista

Bo je rozumiem, bo potrafię je stosować, bo mam faceta którego sobie od podstaw wymyśliłam, mieszkam w mieście w którym chciałam, mam mieszkanie jakie chciałam, samochód w prezencie, jestem zdrowa, kasy mam tyle że nie mamy na co już jej wydawać. Moje dziecko będzie się miało równie dobrze, bo tak mu przygotuję podstawy do życia. Ale co najważniejsze, wiem, że mając duszę i serce, samo decyduje czy chce żyć w świecie w jakim ma się narodzić. Może być dobrze, a za chwilę jest źle i rezygnuje. I będzie odrębnym człowiekiem od poczęcia do śmierci. Jak każdy z nas.
Widać u Ciebie klasyczne opory, które każdy PP-owiec wskaże jako przyczyny sytuacji w której się znajdujesz i co czujesz. Potrzeba. Parcie. Szukanie winy w czymś innym poza sobą (Wszechświat). Zrzucenie odpowiedzialności. Brak „miłości do samej siebie”. Fatalne przekonania (często ukryte).
To jest forum o prawie przyciągania i w każdym aspekcie prawa przyciągania można tutaj pisać, także o przyciąganiu związku itp. Ale jeśli wytłumaczymy jak to działa, a dalej walczymy z wiatrakami i czytamy non stop o jakże życiowej tragedii życia bez partnera, to w tej sytuacji polecam założenia konta na wizaz.pl, bo to jest miejsce na tego typu sercowe rozterki. Tutaj zajmujemy się wyłącznie aspektem prawoprzyciąganiowym i jeśli wyczerpiemy limit odpowiedzi, a one nie satysfakcjonują autora pytania, to proszę zrezygnować z tego co mu nie służy, złapać oddech i przede wszystkim nie obniżać wibracji innym na forum. A wiem, że lwia część użytkowników nawet nie wchodzi w wątek zbiorczy o związkach bo nie może już tego czytać. Jeśli przestaniesz wierzyć w PP z powodu kryzysu jaki przechodzisz, nikt nie będzie się z Tobą kłócił i walczył. Każdy wierzy w co chce i ma do tego prawo. Bo tu nie chodzi o przekonywanie Cię do naszych wierzeń, a o Twój spokój.
A na umniejszanie innym problemów się nie zgadzam i basta!
Życzę wszystkim miłości i zdrowia! 